Anastasia Strawberryleaf

     Słońce jeszcze nie wzeszło, kiedy dziewczyna z siodłem w ręce kierowała się w stronę stajni. Jesienne liście opadły z już prawie łysych drzew, a ciemne chmury zakrywały niebo. Była to bardzo zimna i deszczowa jesień. Nigdzie nie było widać żywej duszy, a świat zamierał w grobowej ciszy. Już od paru dni, dziewczyna wyjeżdżała ze Stajni Złotych Liści wcześnie rano, żeby uniknąć całej tej bzdury, jaką było Halloween. Głupie przebieranki głupich ludzi- myślała, kiedy otwierała  bramę. Od razu usłyszała ciche rżenie jej przyjaciela. Mijała po kolei boksy z różnymi końmi, które do niej należały. Mogła wybrać, któregokolwiek z nich, a jednak w głębi duszy wiedziała, że ten wierzchowiec, na którym naprawdę ma ochotę pojechać czai się na końcu pomieszczenia. Spojrzała na silne zbudowany cień odbijający się na ścianie. Nie bez powodu Nightshade otrzymał swoje imię. W nocy nie dało się go zobaczyć, przez jego sierść, tak ciemną jak smoła. Jego każdy mięsień, już naprężony, gotowy do startu i duże, rozumne oczy dawały znać dziewczynie: Weź mnie stąd.
Blondynka sprawnie osiodłała anglika i wspięła się na jego grzbiet. Nie oglądając się za siebie wyjechała długim pomostem w stronę kolorowego miasteczka, które już  z daleka raziło w oczy ilością światła. Wysoka latarnia oświetlała wielkie, niczym nie zmącone morze, które odstraszało ilością skał od linii brzegowej.
     Delikatnie oświetlona Złota Droga, jak ją nazywali okoliczni mieszkańcy wiodła do stalowej bramy. Bramy, którą Anastasia tak bardzo uwielbiała. Przez tak długi czas nie wolno jej było wyjeżdżać z tego małego miasteczka, w którym dusiła się każdego dnia. Razem ze starym ojcem przyjeżdżała tutaj kiedy była mała i patrzyła na świat poza nim przez kraty. Dopóki ojciec nie umarł.
     Mijając upiorne wzgórze, już odpowiednio przybrane na dzisiejsze święto, pomyślała o tym, gdzie będzie mogła się schować. Przeskoczyła dziurę w moście, uszkodzonym od niepamiętnych czasów i cwałem zbliżała się do farmy starego dziada, którym był pan Jasper. Jak zwykle w jego kuchni już świeciło się światło, chociaż była dopiero 5 rano. Blondynka wtuliła się w grzywę Nightshade i wyjechała przez południowa bramę. Od razu zamiast czerwo-żółtych barw, świat przybrał zieleńsze odcienie, pomimo jesiennej pory roku. Zza budynku ujeżdżalni powoli wyglądało przytłoczone przez chmury słońce, a delikatnie pokryte szronem igły trawy chrzęściły pod kopytami konia. Anastasia gwałtownie pociągnęła wodze, a wierzchowiec skręcił w stronę zapomnianych pól, gdzie nigdy nikogo nie spotkała. Zamierzała się tam zaszyć na calutki dzień, aż do momentu, gdy wszyscy pójdą spać. Chlupot wody sprawił, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. To było za głośno. Ku jej uldze nie zobaczyła jednak nikogo w pobliżu, nawet okropnego, tłustego psa, który zazwyczaj pilnował, by nikt nie mógł oszpecić ujeżdżalni. Szybko przedostała się na drugą stronę i skierowała się na północny zachód. Farma Dew była opuszczona od kiedy Anastasia się urodziła. Grube pajęczyny pokrywały każdy skrawek stajni, a w niej samej unosił się zapach stęchlizny. Dziewczyna położyła się na snopie siana i szybko zapadła w sen.
      Obudziły ją wrzaski. Wyjrzała z budynku i zobaczyła, że na dworze jest już ciemno. Zdezorientowana wsiadła na anglika i wyjechała galopem z powrotem do domu. Po drodze dostrzegła, że trawa jest jakby szara, a gdzie nie gdzie zdobią ją szkarłatne plamy. Wkrótce przekonała się, że makabryczne ozdoby to ślady po owcach. Dalej leżało ich więcej i więcej, a niegdyś biała wełna nosiła teraz kolor purpurowy. Przerażony jeździec gnał dalej, a jednak droga nie chciała się skończyć. Nagle poczuła, że spada z grzbietu konia. Twarda ziemia przytuliła ją do siebie, tak, że dziewczyna miała wrażenie, że się w nią zapada. W głowie szumiało jej miliony myśli, a jednak jedna przebijała się przez nie wszystkie: Zabij. 
     Potworny ból przeszył ciało dziewczyny. Poczuła, że coś ją dusi, że coś ją trzyma i nie może puścić. Zaczęła się wyrywać, jednak to tylko potęgowało ból. Przez ułamek sekundy zobaczyła  nad sobą starą kobietę. Do nozdrzy dostał jej się zapach zgnilizny, a na twarz kapały kropelki krwi, która szybko zasychała i przyklejała się do twarzy ofiary. Gdzieś w oddali rozległ się znowu wrzask. Dziewczyna znów ujrzała nad sobą starą kobietę, teraz jednak mogła jej się przyjrzeć uważniej. W niektórych miejscach zgniłe mięso obłaziło z łysych kości, tak, że te świeciły pustkami. Puste oczodoły i otwarta, pomarszczona szczęka dawały dziewczynie znać, że nie ma do czynienia z człowiekiem. Znów poczuła wrzącą substancję na ciele. Krople krwi kapały na nią z nieba i parzyły bladą skórę dziewczyny. Nagle wszystko zniknęło. Deszcz, upiór. Łzy ścisnęły dziewczynie gardło, tak, że nie mogła nic z siebie wydusić. Przerażona obejrzała się dookoła w poszukiwaniu swojego wierzchowca. Za głazami zobaczyła mały ruch i bez zastanowienia pobiegła w tamtą stronę. Gigantyczne drzewo górowało nad nią, a jednak nikogo nie było w pobliżu. Wtedy zdecydowała się spojrzeć w górę. Kilka  metrów nad nią, powieszone za skórę, z niektórymi kośćmi na wierzchu, porozrywane i gdzie nie gdzie  całkowicie oberwane z ciała wisiało truchło. Nightshade z przerażeniem w oczach patrzył się na nią martwymi oczami. Zaczęła wrzeszczeć, najgłośniej jak umiała. Nie był to jednak wrzask człowieczy. Poczuła, że coś ją rozrywa od środka. Nagle jej głowa wykręciła się pod dziwnym kątem, a oczy stały się, puste, bez wyrazu. Usta rozerwały się, palce zacisnęły. Dziewczyna, a teraz już bardziej upiór opadł na ziemie i zaczął schodzić w stronę wody. Obrzydliwie powykręcanymi kończynami przez chwilę brodził w niej po czym cały opadł w otchłań.

     Od teraz ktokolwiek, kto pojawi się na zapomnianych Polach i dotknie kopytami wody, przenosi się do zupełnie innego świata, a upiór zastępuje jego miejsce. O tym samym wyglądzie, nie do rozpoznania...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz