Opowiadanie Danieli

- Ciebie to bawi? – zapytałam poirytowana i skrzyżowałam ręce na piersiach. Przenikliwie spojrzałam na moją przyjaciółkę, Liv. Jej twarz próbowała zachować powagę, ale oczy śmiały się w niebo głosy. Gdy opanowała mimikę twarzy, odpowiedziała:
- Nie mów, że w to uwierzyłaś, głuptasie!
Uniosłam brwi i zacisnęłam usta w kreskę. To nie pierwszy raz, kiedy Liv próbuje mnie wystraszyć swoją halloweenową, potworną historią i kończy się to na rozdrażnieniu mnie. Ona zaś potem szuka okazji do wystraszenia i wyśmiania mnie. Raz jeden jedyny jej się udało i ma to uwiecznione na telefonie. Pomimo moich gróźb i błagań, nie usunęła go. A gdy już doszło do siłowego wyrwania telefonu biegała ze mną wokół Fortu Pinta i odstraszała turystów swoją psychopatycznie roześmianą miną, która przypominała psa, goniącego za piłką z powiewającym jęzorem.
          Przewróciłam oczami i westchnęłam. Wdrapałam się na grzbiet mojego ukochanego, myszowatego islanda i ruszyłam stępem w stronę mostu do Jodłowego Gaju. Na moment odwróciłam głowę, żeby zobaczyć, czy mój „przydupas” za mną jedzie, ale widziałam tylko jak wije się po ściółce kościoła Doyla. Moje oczy znowu wykonały dziki obrót i natychmiast przeszłam do kłusu.
          Dzisiejsza straszna historia była o dziewczynie, która widząc swoje odbicie w lustrze, zobaczyła spaloną twarz ze zszytymi ustami i oczami. Dostrzegały ją taką osoby, które widziały  ją płaczącą lub te, którym się kiedykolwiek wyżaliła. Jedyną deską ratunku był mrok, wtedy nikt nie był w stanie zobaczyć jej twarzy. Wychodziła więc tylko pod osłoną nocy. Aby nadać swojej historii puentę, moja przyjaciółeczka podsumowała:
- Ta dziewczyna była bardzo podobna do Ciebie!
          Usłyszałam za sobą stukanie kopyt i cichy chichot. Ciekawe kto to mógł być?
- Złość piękności szkodzi – wykrztusiła, po czym dodała szeptem – Myślę, że w mroku usłyszałabyś więcej chichotów.
I znowu się zaśmiała, ale mniej energicznie. Zaczyna jej brakować siły na śmiech, na moje szczęście! Galopem doszłyśmy do mostu, a potem cwałem ruszyłyśmy do Valedale.
- Gdzie my w ogóle jedziemy? – zapytała Liv, nie tracąc swojego dobrego humoru. Spojrzałam na tabliczkę turystyczną, wskazującą kierunek, w którym trzeba pójść by dojść do najbliższego miasteczka. Jedyny wyraz jaki widniał na tabliczce to „Valedale”. Wróciłam wzrokiem na moją towarzyszkę i rzuciłam:
- Domyśl się, mózgu.
Ta znowu pławiła się w śmiechu i próbowała coś powiedzieć, co nie wychodziło jej za dobrze.
- Brzmisz jak niedorozwinięte dziecko neo – pokwitowałam, a ona zaczęła jeszcze bardziej… kwiczeć, bo śmiechem tego już nie można nazwać. Najwidoczniej próbowała coś wytłumaczyć, ale wyszło na to, że klaszcze w udo i dusi się jak zapowietrzona foka.
          Z daleka już widziałam ogromną górę, pokrytą śniegiem.
- Widzę stały ląd! – wykrzyknęłam.
- Ciebie do końca powaliło – stwierdziła Liv i przyśpieszyła, tym samym wyprzedzając mnie.
- Nie tym razem!
I pognałyśmy razem wzdłuż drogi prowadzącej na śnieżną górę.  Mój kochany Dangerhunter prawie doganiał rudego anglika mojej przyjaciółki, gdy nagle… poczułam jak coś mnie złapało za sweter i porwało ku niebu. Na moment powietrze z moich płuc gwałtownie „wypłynęło”. Poczułam się jak szmaciana lalka, każda moja próba wyszarpnięcia się z objęć… no właśnie. Czego?
Niepewnie podniosłam głowę, a moje płuca znowu nie miały czym oddychać. To „coś” przypominało mi ogromną jaszczurkę, z twarzą smoka i anielskimi skrzydłami. Całą grozę postaci uwydatniał ognisto-czarny kolor jego skóry.
- Oddychaj dziewczyno, bo zaraz się udusisz – potwór zacharczał i wykrztusił kulę ognia, które poleciała w stronę chmur, które niebezpiecznie się zbliżały. Łapczywie zaczęłam połykać powietrze coraz większymi haustami by mój mózg się dotlenił i zaczął trzeźwo myśleć. Co teraz? Wyrwać się z objęć tego… jaszczurko-smoko-anioła i spaść na ziemię bez szans na przeżycie, czy pozwolić mu się zażreć?
- Nie radziłbym robić, ani jednego, ani drugiego – odpowiedział na moje niezadane pytanie.
- K-kim Ty… - ciśnienie było za wysokie, nie potrafiłam nic z siebie wydusić.
- Jeszcze nie – przerwał moje dalsze próby powiedzenia czegokolwiek. – Jak dolecimy na miejsce.
Dokąd on mnie zabiera? Czego chce? Czy mnie zabije? Zje mnie? Próbować się uwolnić? Dlaczego piecze mnie tak ramię? Spojrzałam na nie i zobaczyłam jak szpony tej jaszczurki rozcięły mi skórę i naderwały mięsień. Krew strużkiem płynęła wzdłuż łokcia, aż do nadgarstka. Zemdlałam.
          Obudziłam się na małej platformie wyłożonej świeżą trawą. Nade mną wisiały fiołki i stwarzały kwiecisty sufit. Poza platformą były jasne chmury. Jestem w niebie! Ale jak wrócić do domu? Wiem! To sen! Wystarczę, że skoczę w te chmury pode mną i obudzę się w Jorvik. Na mojej kochanej Jorveskiej ziemi.
- Odradzałbym skakania i nie. To nie jest sen – odpowiedziała jaszczurka.
- Chcę do domu – powiedziała krótko, zwięźle i na temat.
- Nie możesz tam wrócić, tu jest bezpieczniej.
- Co ma znaczyć „bezpieczniej”? Właśnie mnie uprowadziłeś! Jak mam się czuć z TOBĄ bezpieczna? Tam są moi przyjaciele, moje mrożonki i moja niedorozwinięta foka. W tej chwili mnie tam z powrotem przetransportujesz, albo skaczę! – tym właśnie sposobem zakończyłam tę dyskusję. Stwór przyglądał mi się chwilę i zmierzył mnie wzrokiem.
- Tyś oszalała, kobieto – podsumował. – Jesteś świadoma swoich słów?
Nie, ale chcę wrócić do przyjaciół. Jaszczur chyba to usłyszał, ale był skłonny spełnić moją prośbę, mimo iż widziałam ogromny opór w jego gestach. Głęboko westchnął, a z jego ust wydobył się żar. Objął mnie w talii swoimi ostrymi szponami i ściągnął z platformy, po czym pofrunął ku ziemi. Nie byłam pewna, czy frunął, czy spadał, bo wiatr stawiał tak ogromny opór, iż wydawało mi się, że mój żywot dobiega końca. Nie byłam w stanie stwierdzić kiedy z hukiem uderzyłam o ziemię…
          Bolało mnie całe ciało. Jak miałam czuć się bezpieczna z kimś kto mnie zabił i zranił ramię? Złapałam się za głowę i uklękłam, drugą ręką wymacując grunt. Dookoła była zimna i śliska podłoga. Ni to kafle, ni to beton. Co jak… lód? Otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam… nic. Dookoła było ciemno, nie widziałam nic, oprócz mojego ciała.
- Śmieszny żart. Miałeś mnie zabrać do domu! – krzyknęłam zrezygnowana.
- To Twój nowy dom – szepnął mi ktoś do prawego ucha. Gwałtownie się odwróciłam by zobaczyć kto do mnie mówi. Nie było tam nikogo. – A My to Twoi nowi przyjaciele – znów ten sam głos, tym razem z lewym uchu.
Nie ma sensu się odwracać. Tam nikogo nie będzie. A więc kto to mówi? W jednej sekundzie, która wydawała się godziną usłyszałam coś czego zawsze bałam się usłyszeć. Krzyk. Wołanie o pomoc. Ale nie byle kogo. To była Liv.
- CO? Gdzie jesteś?! LIV! GDZIE JESTEŚ?! – ryknęłam i zaczęłam biec przed siebie w nadziei, że zaraz znajdę moją przyjaciółkę. Lecz tym razem krzyk dobiegł zza mnie, a siła z jaką się zatrzymałam powaliła mnie na kolana. Szybko odwróciłam się o osiemdziesiąt stopni, parząc sobie przy tym nogi. Gdzie? GDZIE?!
          Cisza.
          Ogłuszająca.
          Ból.
          Tak.
          Ogromny.
          Palący.
          Krew.
          Szkarłatna.
          Gorąca.
          Głos.
          Znany.
          Ukajający.
Spojrzałam w dół. W mojej klatce piersiowej wbita była pięść. Otwierałam usta, żeby powiedzieć cokolwiek, ale wypłynęła z nich krew. Spływała po brodzie i kapała na ziemię. Pięść wykonała gwałtowne szarpnięcie. JAK. TO. BOLI. Dłoń powoli się wysuwała. Ściskając moje jeszcze bijące serce. Tajemnicza postać zaciskała na nim szpony, nie zwracając uwagi na to, że tryska krwią na wszystkie strony. Krew wylewała się z dziury na moim torsie.
- To nie wszystko, Mój Drogi Gościu – coś szepnęło.
Druga dłoń, która nie ściskała serca dziwnie się napięła. A paznokci robiły się szpony, a pod skórą zaczęło coś pulsować. Nie wiedziałam kiedy, ale w jednej chwili paznokieć przeciął mnie na wskroś. Krwi było coraz mniej. Nie spływała już strumieniami. To były cienkie strużki cieknące po przesiąkniętych tą czerwoną cieczą ubraniach. Dłoń, która mnie przecięła wbiła się w moje gardło i zaczęła szarpać moje struny głosowe.
- Będziesz idealnym instrumentem.
Zaczęła wycinać moje żyły, tętnice. Przestałam czuć ból. Stał się on znieczulający. Ostatkiem sił zobaczyłam jak tajemnicza postać składa z moich wnętrzności skrzypce i nastraja „struny”. Ostatnia rzecz, która ukoiła mnie do wiecznego snu to ten piękny głos, mówiący…
- Dobranoc, Przyjaciółko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz