W drodze na letni obóz jeździecki w
Moorland Lydia Kinglake nie myślała o niczym innym tak bardzo jak o tym, jak
wielka jest to niesprawiedliwość. Miała osiemnaście lat, do cholery! Jak
rodzice mogli jej to zrobić? Wysłać na wyspę oddaloną od reszty świata tak, że
bardziej się już nie da. Oddzielając ją od znajomych, ukochanego miasta i centr
handlowych. Przecież nigdy nawet nie jeździła konno! - ba! - nigdy nawet nie
lubiła tych zwierząt.
Mając osiemnaście lat wakacje powinno się
spędzać snując się po mieście, chodząc na plażę powylegiwać się na gorącym od
słońca piasku, czy robiąc inne typowe dla nastolatków rzeczy. W tym wypadku
obóz konny to ostatnia rzecz na liście pod wdzięcznym tytułem „Rzeczy do
robienia w wakacje, gdy ma się naście lat”.
Dziewczyna całkiem załamała się, gdy
usłyszała od rodziców, że spędzi tam całe lato. No, może nie do końca usłyszała
to od nich... Ale to jeszcze ni podsłuchiwanie, prawda? Usłyszała to całkiem
przypadkiem, schodząc do kuchni. Nie jej wina, że rodzice rozmawiają dosyć
głośno.
Wracając... CAŁE lato?! Co ze wszystkimi
rzeczami, które planowała z Cadence? Co z wyprzedażami i złotym pisakiem nad
wodą? Jedno było pewne – wszystko to już zdążyło przepaść. Rodzice w żaden
sposób nie dali się przekonać do zmiany zdania. Nawet gdy ich córka
rozpaczliwie błagała o odwołanie wyjazdu.
„Wyjdzie ci to na dobre”.
„Odpoczniesz od zgiełku miasta zażyjesz świeżego powietrza”/
„Może w końcu opamiętasz się i urwiesz
kontakt z tą całą Cadence... Już wystarczająco problemów przez nią miałaś.”
Na wszystkie słowa wypowiedziane przez
rodziców Lydia ostentacyjnie przewracała oczyma. Była pewna, że zrobi wszystko,
aby nie wsiąść na pokład samolotu.
Lecąc na wyspę dziewczyna rozmyślała o tym,
ile rzeczy ominie ją tego lata. Nie wiedziała natomiast, że to lato już na
zawsze wryje się głęboko w jej pamięć.
Parę godzin później, gdy nastolatka była
już prawie pewna, że rozklekotany samolot niedługo się rozpadnie daleko w dole
zaczęła wyłaniać się spora wyspa. Samolot powoli zniżał swój ot, a Lydia
niechętnie obserwowała miejsce, w którym spędzi najprawdopodobniej najgorsze
dwa miesiące życia. Przez następne kilkanaście minut maszyna mijała wysokie
góry, jezioro o dziwnym kształcie, rozległe zielone pola i niewyraźne w dole
miasteczka. W oddali widać było unoszące się wysoko nad ziemią balony, a dużo
niżej mieniące się w słońcu, otaczające całą wyspę morze. Gdzieś w połowie lotu
w dół dziewczynie wydawało się, że widzi duży, okrągły budynek łudząco
przypominający centrum handlowe. Szybko jednak zrezygnowała z prób wypatrzenia
ponownie krągłego kształtu.
Po dość długim lądowaniu samolot charcząc i
głośno prychając w końcu spoczął na dużym, zielonym polu. Wychodząc z dusznego
wnętrza maszyny Lydia pożegnała skinieniem głowy sympatycznego staruszka
pilotującego samolot. Po opuszczeniu kabiny i rzuceniu walizki na świeżą trawę
dziewczyna zaczęła się rozglądać. Pierwsze, co zauważyła była górująca nad
wszystkim innym wysoka latarnia – teraz nieczynna. Lecz w nocy zapewne
oświetlająca drogą zagubionym statkom. Nieopodal miejsca, w którym stała po
drugiej stronie nieutwardzonej drogi znajdowały się ruiny. Czego? Trudno było
stwierdzić, lecz Lydia była pewna, że w czasie lądowania mignęły jej stare,
kamienne nagrobki. Ot – same płyty wystające z ziemie pokrytej trawą i
gdzieniegdzie dzikimi kwiatami. Dziewczyna zmarszczyła brwi na widok
dziewczyny, mniej więcej w jej wieku, w dwóch warkoczykach i stojącej nieopodal
ruin, wokół której wesoło hasała mała, puchata owieczka. „Dziwne zwierzątko,
jak na kogoś w moim wieku” - pomyślała dziewczyna i powróciła do oglądania
otoczenia. Jedyne, co zdołała ujrzeć z miejsca, w którym stała to stara
kopalnia, kamienny most majaczący w oddali oraz ciemny las rozciągający się po
obu stronach szumiącej rzeki.
Onieśmielona pięknymi widokami dziewczyna
dopiero po chwili zauważyła wściekle fioletowe auto zaparkowane przy drodze i
wysiadającą z niego kobietę po trzydziestce.
–
Hej,
jestem Jenna. Witamy w Jorvik – powiedziała z szerokim uśmiechem i ręką
wyciągniętą do powitania.
Pół godziny później, siedząc w swoim
obozowym pokoju Lydia zaczęła sobie uświadamiać, że może tegoroczne lato nie
będzie do końca stracone. Co prawda była tu dopiero niecałą godzinę, lecz jak
na razie pobyt tu nie był zły. No, może pomijając starego, ponurego dziwaka,
który wygrażał im pięścią, jak tylko mijały jego rozwalającą się posiadłość za
murem.
–
To Jasper.
Nie przejmuj się nim. Dużo przeszedł i wredota weszła mu w krew – wyjaśniła
Jenna, gdy oddaliłyśmy się na tyle, że Jasper był tylko małą kropką machającą
ręką podobną do patyka.
Po pół godzinie bezczynnego siedzenia w
ciemnym pokoju Lydia postanowiła wyjść z budynku i rozejrzeć się po stajni. Nie
była w końcu jakimś wyalienowanym dzikusem, prawda?
Niechętnie spojrzała na pomarańczową
koszulkę i brzydkie, brązowe spodnie – strój początkowy, wymagany na obozie.
Równie niechętnie wciągnęła go na siebie, dodając do ubioru wysokie buty i
czarny toczek. Tak ubrana wyszła na dziedziniec, rozglądając się za chłopakiem,
o którym mówiła Jenna.
–
Jeśli
będziesz miała siłę i ochotę na rozpoczęcie zajęć – poszukaj Justina. On ci
wszystko wytłumaczy i we wszystkim pomoże.
Justin.. Przynajmniej miała nadzieję, że
właśnie tak miał na imię. Bardzo możliwe, że coś pokręciła. W końcu dosyć
często się jej to zdarza.
Z rozmyślań wyrwały ją ciężkie kroki
dochodzące od strony potężnej bramy. Otworzyła szeroko oczy, lecz po chwili zreflektowała
się i zrozumiała, że to co na pierwszy rzut oka wyglądało, jak wielka bela
siana na dwóch ludzkich nogach wcale nią nie jest.
–
Uwaga! Z
drogi! Kurczę, ciężkie to. - powiedział ciemnowłosy chłopak jednocześnie
rzucając siano obok innych bel. - Ty musisz być Lydia. Jestem Justin. Pewnie
nie możesz się doczekać swojej pierwszej jazdy, co? Zaczekaj tutaj, a ja
przyprowadzę konia, na którym będziesz jeździć przez całe lato.
Nim Lydia zdążyła powiedzieć choćby słowo
chłopak odwrócił się i ruszył w stronę stajni.
Tydzień później dziewczyna uświadomiła
sobie, że lato wcale nie będzie najgorszym w jej życiu. Jazda na DarkStarze
szła jej coraz lepiej, a ludzie w stajni byli naprawdę mili. Lydia z wielką
chęcią pomagała przyjaciołom, których dopiero co poznała. Przez pierwszy
tydzień jeździła, śmiała się i uczyła nowych rzeczy – jednymi słowy – dobrze
się bawiła.
Pewnej nocy dziewczyna nijak nie mogła
zasnąć. Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Lydia czuła, że coś – jakaś bliżej
nieokreślona siła – ciągnie ją na zewnątrz. W ciemną, mroczną i chłodną noc.
Niewiele się zastanawiając włożyła cienką kurtkę, wsunęła stopy w wysokie buty
i wyszła na dziedziniec. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało jak zawsze –
bele siana, przyniesione przez Justina i rzucone w kąt, ciemne okna pokoi
skrywające śpiące obozowiczki, ciche odgłosy koni prowadzące ze stajni – ot
zwykła noc w stajni Moorland. Dopiero po chwili dziewczyna zorientowała się o
co chodzi. Było tam jakby... Za jasno? W końcu był środek nocy.
Nastolatka wytężyła wzrok i powiodła nim
jeszcze raz po całym dziedzińcu – tym razem jednak patrząc lekko w górę. Chwilę
potem zauważyła blade światło, niepochodzące jednak z żadnej palącej się ledwo
latarni. Patrząc nieco dłużej Lydia dostrzegła, że tajemnicze „coś” lekko
pulsuje i... unosi się w powietrzu? Niemożliwe. Znaczy... Jak? W tej samej
chwili znana już dziewczynie dziwna siła przyciągnęła ją w stronę zjawiska.
Lekko wyciągnęła rękę, chcąc dotknąć pulsującego światła, jednak ono odleciało
kawałek dalej. Lydia, przestraszona cofnęła się kilka kroków, patrząc jak
światło lekko podpłynęło w jej kierunku, aby za chwilę znowu odlecieć kawałek
dalej. Wyglądało to, jakby jarząca się kula chciała, aby dziewczyna za nią
podążała. Niewiele myśląc, nastolatka pewnie zbliżyła się do kuli i poszła za
nią w ciemną noc.
Kilkanaście minut później, płynące w
powietrzu światło zwolniło, aby w końcu całkiem się zatrzymać. Dziewczyna kilka
razy zamrugała, aby móc dostrzec, gdzie się znajduje. „Stara Kopalnia? Co ja
tu robię?”. Nie wiedząc co robić Lydia spojrzała na kulę. W czasie, gdy
dziewczyna rozglądała się po otoczeniu tajemnicze światło zbliżyło się do
wnętrza kopalni, odbijając się jakby od niewidzialnej ściany. Wyglądało to,
jakby coś blokowało dostęp światłu do wnętrza. Dziewczyna ostrożnie podeszła do
wejścia i wystawiła rękę, myśląc, że - podobnie jak kula – natrafi na opór.
Lydia jednak bez problemów wsunęła do kopalni najpierw dłoń, a potem całą rękę
aż po ramię. Po chwili była już cała w środku, obserwując, jak kula światła
odpuszcza próby wejścia do środka. Nie wiedząc, co dalej, nastolatka rozejrzała
się wokoło. Znajdowała się we wnętrzu okrągłej kopalni, na końcu której
znajdowały się ogromne, kamienne drzwi, wyglądające na nieużywane od wielu lat.
Na ich powierzchni można było dostrzec wyrytą gwiazdę. Dopiero teraz Lydia
uświadomiła sobie, że doskonale widzi w ogarniającej wszystko ciemności, tak
charakterystycznej dla nocy na wyspie. Czuła, jakby kula światła nadal była z
nią, oświetlając wszystko dokoła.
Zdeterminowana, aby poznać cel swojej
podróży Lydia podeszła bliżej wrót. Z każdym kolejnym krokiem czuła, jakby
serce wyrywało się do dalszej wędrówki w głąb kopalni. Gdy była na wyciągnięcie
ręki od ogromnej skały poczuła głęboko w sobie niesamowite ciepło, rozchodzące
się po całym ciele. Ułamek sekundy potem z jej wnętrza wystrzeliła kolejna kula
rażącego światła i poszybowała w sam środek namalowanej na drzwiach gwiazdy.
Kontury żłobienia wyostrzyły się i rozjarzyły, aby sekundę potem znów zblaknąć.
Przez chwilę we wnętrzu kopalnia panowała idealna cisza, przerywana tylko i
wyłącznie głębokim oddechem zszokowanej Lydii. Chwilę później dał się słyszeć
przerażający trzask i rumor otwieranych kamiennych drzwi. Przerażona dziewczyna
przeszła przez powstały otwór, nie oglądając się za siebie, ciągnięta przez
dziwną siłę, nie słysząc nawet, że drzwi za nią zamknęły się z hukiem.
Następna komnata wielkością przypominała
pierwszą. Z tym, że ta nie posiadała kamiennych
wrót. Wyposażona była natomiast w ścieżkę, spiralnie skręconą ku dołowi.
Pchana wewnętrznym głosem Lydia zeszła do samego serca komnaty. Będąc blisko
końca ścieżki znów poczuła rozchodzące się po ciele ciepło. Chwilę później z
jej środka wydostały się aż cztery kule światła i poszybowały w stronę
skrzętnie krytego piedestału. Tam powoli zaczęły formować się w kształty,
przypominające ludzi. Chwilę potem przed Lydią stały cztery nastolatki, swoją
formą przypominające duchy – prawie przezroczyste, lekko pulsujące o
niewyraźnych konturach. Jedna z nich – unosząca się najbliżej Lydii przemówiła,
jako pierwsza.
–
Witaj,
przybyszu. Jestem Lisa, po mojej lewej jest Alex, zaś po prawej Linda oraz Anna
– zaczęła wymieniać imiona reszty dziewczyn, kolejno pokazując je bladą ręką. -
Pozwól, że od razu przejdę do rzeczy. Skoro tu jesteś, znaczy, że posiadasz
moc. Specyficzną, bardzo rzadką moc. Moc, która jest w stanie wyrządzić wiele
dobra. Lecz też wiele zła. Pamiętaj, że tylko od ciebie zależy, jak moc tę
wykorzystasz. Zdajemy sobie sprawę, że to wszystko nie ma, jak na razie, wiele
sensu. Pozwól więc, że opowiem Ci historię. Historię powstania Jorvik i
niebezpieczeństwa, które na niego czyha. Historia ta
mówi, że wyspa Jorvik była kamienistym pustkowiem pogrążonym w ciemnym, zimnym
morzu, dopóki nie spadła z nieba gwiazda. Słaby blask uniósł się ponad
kraterem, a z niego wyłoniła się dziewczyna na koniu. Jechała z wdziękiem po
powierzchni wody, gdy ta się uspokoiła. W prawej ręce trzymała światło.
Dziewczyna i jej koń dojechali na opustoszałą wyspę i w jej centrum umieścili światło.
Życie natomiast zaczęło pojawiać się w każdym zakątku, a zimna i ciemna dotąd
wyspa przemieniła się w miejsce ciepłe i jasne. Wyspa Jorvik zawsze
pielęgnowała bliską więź z końmi, a niektórzy nawet mówią, że są one solą tej
ziemi. Legenda mówi, że w czasach rozpaczy i ciemności, dziewczyna ponownie
pojawi się na koniu, by przynieść światło i nadzieję, które zdały się zaginąć.
Skoro dotarłaś aż tu wszystko wskazuje na to, że dziewczyna z legendy wróciła.
I że to właśnie ty nią jesteś. Całej wyspie grozi wielkie niebezpieczeństwo i
tylko ty jesteś w stanie pomóc jej mieszkańcom. Pamiętaj tylko, że aby tego
dokonać, musisz wybierać właściwie, mądrze i tak, jak podpowiada ci serce.
Pamiętaj, że zawsze możesz... - głos Lisy powoli cichł, aż Lydia nie mogła
wyłowić żadnego słowa. Postaci czterech dziewczyn zaczęła blaknąć, a cały świat
utonął w mroku.
Zlana potem dziewczyna szybko
usiadła na łóżku, wspominając dopiero, co skończony sen. „To tylko sen.
Dobre sobie – ona, zwykła Lydia, kimś tak ważnym. To szaleństwo”. Śmiejąc
się w duchu i przeczesując swoje czarne włosy dziewczyna wyjrzała przez okno.
Odwróciła się w stronę łóżka, lecz zaraz wróciła wzrokiem do szyby, mając
wrażenie, że za jej oknem właśnie przeleciała pulsująca kula światła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz